Kończenie książek


Lubię widzieć na ulicy czy w metrze ludzi, którzy czytają ostatnie strony książek. Czytanie w miejscu publicznym jest fajne, z książką wygląda się o niebo lepiej niż ze smartfonem - umówmy się. Często widuję ludzi czytających początek książki albo otwierających je w połowie.

Czytanie końcówek to jednak rzadki widok. To znaczy, że ktoś poświęcił wiele godzin w komunikacji miejskiej na czytanie i być może rezygnował przez kilka wieczorów z oglądania seriali czy scrollowania feedów. A wreszcie, ludzie kończący książki są piękni, bo czytają je w najdziwniejszych miejscach. Przeskakują z nimi dziurę pomiędzy kolejką a platformą, nie spuszczając literek z oka. Otwierają je w kolejce w supermarkecie. Wyprowadzają psa z tomem w ręku.

Na końcu czytania książka staje się nagle ważniejsza niż cała reszta świata.

Lubię patrzeć na tych ludzi, ale sama nie lubię czytać końcówek książek. Nie chcę znać zakończenia, nie chcę nigdy kończyć tych wakacji od rzeczywistości ani wyjeżdżać nigdy na nowe. Nagle nienawidzę zmian i progresu, i nie potrafię pogodzić się z końcem historii. Pocieszam się tym, że nie jestem jedyna - w końcu skądś wzięły się telenowele.

Czytanie "Buszującego w zbożu" J. D. Salingera było ostatnio taką przeprawą, której nie potrafiłam skończyć. Dwie części książki przepłynęły mi przez palce, a trzecią nosiłam przy sobie przez dwa tygodnie w drodze do pracy. Zostałą mi jeszcze strona.

Salingera czytałam wcześniej w liceum, ale zupełnie nie trafił do mnie przekaz jego książki i szybko z niej zrezygnowałam. Zupełnie inaczej czytam ją teraz na emigracji, porównując relację moją i młodszego brata z relacją Holdena Caulfielda i Phoebe i zastanawiam się czy dobrze zrobiłam podążając swoją własną ścieżką - czy może powinnam była zostać blisko rodziny. Myślę, że nigdy do końca nie poradzę sobie z tą rozterką, nawet kiedy wrócę - bo wtedy będę zastanawiać się, czy dobrze zrobiłam wracając.

Nie przeczytam tej ostatniej strony Salingera jeszcze przez kilka dni.

Comments

Popular Posts